czwartek, 7 sierpnia 2008
sobota, 2 sierpnia 2008
o lubieniu
...lubię truskawki cierpko-słodkie z pierwszej połowy czerwca...
...lubię zupę pomidorową z ryżem na koncentracie...
...lubię szampana w pałacowych marmurach w sukni czarnej, długiej do ziemi, z głębokim dekoltem...
...lubię piwo z sokiem imbirowym w pubie zadymionym bluesem...
...lubię czarne szpilki i glany z czerwonymi sznurówkami...noszę je na zmianę...
...lubię jeziora głębokie dotykać...
...lubię góry wysokie oglądać...
...lubię sweter rozciągnięty częstotliwością noszenia wieczorem zimowym czuć na plecach...
...lubię letnią sukienkę w kwiaty przed kolano...nie czuć wcale...
...lubię dotyk powolny i delikatny chłodnych dłoni kochanka na skórze...
...lubię namiętność gorącą, bolesną, która nie ma nic wspólnego z czułością...
...lubię płakać nad marnością człowieka...
...lubię uśmiechać się do nieskończoności wszechświata...
...lubię robić zdjęcia moim dzieciom i mroczno-pięknym miejscom i zjawiskom...
...lubię moją pracę...
...lubię myśleć o tym kim mogłabym być, gdybym nie była tym kim jestem...
...lubię myśleć...
...lubię zapominać i pamiętać...
...lubię żyć...
...lubię myśleć o śmierci...
Ciebie lubię
bo lubisz to co ja
a może nie przeszkadza Ci to
że lubię to co lubię
o psiej wrażliwości
...zbliża sie koniec dnia nad jeziorem...chłód nadchodzącego wieczoru wygania z plaży niedzielnych wczasowiczów, którzy bezkarkami i opasłobrzuchami wygniatali doły w piasku...nawąchali sie dymu z grilla i zapachu piwa z puszek...ostatniego spoczynku dla oszalałych os...wykapali dzieci w wodzie pachnacej mułem i głebiną znaną nielicznym...w odruchu władców wszechświata zmuszają do słuchania muzyki płynącej z głośników samochodowych... z okrzykiem w oczach :"my tu jeszcze wrócimy!" straszą dzieci ptaków niespokojnych...niepewnych jutra...na piasku zapomniane kółko dmuchane i ślady pożartych zwierząt upieczonych kapiących tłuszczem po brodach...
...zapada cisza nad jeziorem...z trzcin wypełzają czujne zaskrońce...z sitowia wypływaja krzyżówki i perkozy...zmącona setkami nóg woda robi sie coraz przejrzystrza...oddycha znów swoim rytmem...wiatr przynosi zachód słońca nad jeziorem...
...wtedy powoli i spokojnie, rozgrzane i zbyt mocno opalone ciało zanurzam w chłód wody i pływam...z zamkniętymi oczami...kładę się na plecach i pozwalam sobie opaść jak najgłębiej...do dna...plecami dotykam szorstkich roślin podwodnych, które chronią świeżo złożoną ikrę okonia ...drapieżnika bezwzględnego...dla płotek i uklei...srebrzacych się ławicami tuż pod taflą...brakuje mi tchu...wracam na powierzchnię...
...na brzegu jeziora , na wysepce z piasku siedzi mój pies i patrzy na zachodzące słońce...
...nadchodzi burza...
...zapada cisza nad jeziorem...z trzcin wypełzają czujne zaskrońce...z sitowia wypływaja krzyżówki i perkozy...zmącona setkami nóg woda robi sie coraz przejrzystrza...oddycha znów swoim rytmem...wiatr przynosi zachód słońca nad jeziorem...
...wtedy powoli i spokojnie, rozgrzane i zbyt mocno opalone ciało zanurzam w chłód wody i pływam...z zamkniętymi oczami...kładę się na plecach i pozwalam sobie opaść jak najgłębiej...do dna...plecami dotykam szorstkich roślin podwodnych, które chronią świeżo złożoną ikrę okonia ...drapieżnika bezwzględnego...dla płotek i uklei...srebrzacych się ławicami tuż pod taflą...brakuje mi tchu...wracam na powierzchnię...
...na brzegu jeziora , na wysepce z piasku siedzi mój pies i patrzy na zachodzące słońce...
...nadchodzi burza...
Subskrybuj:
Posty (Atom)