...dobiję się lampką czerwonego wina i jakoś dotrwam do rana w letargu...nie przyśni mi się nic...obudzi mnie turkot tramwaju, co z zajezdni na miasto rusza w ludzi z zaspanym motorniczym w środku...już nie zasnę...świt podniesie mnie z pościeli ... pójdę po świeży chleb, pachnący dłońmi piekarza...pokłonię się wracającym z imprez i szwaczkom ,co na akord wycinają wkładki do butów...zrobię sobie twarz korzystając z odrobiny tuszu i szminki...ubiorę sie w perfumy i dżinsy...ruszę do pracy gotowa na wszystko..w końcu za to mi płacą...w autobusie nieuśmiechniętych ludzi ze słuchawkami w uszach ponaglę wyobraźnię latynowskimi rytmami...ciepło piasku, chłód wodospadów, taniec wachlarza na tle twarzy śniadej i niebezpiecznej...
...Janie Sebastianie...pojawiasz sie w momentach, w których potrzebuje Cie najbardziej...każdy mężczyzna powinien mieć takie wyczucie...
...wyjdę z pracy...szczęśliwie zmęczona... pomyślę, że robię coś twórczego...zanim nie zdam sobie sprawy z tego, że wszystko już było i że teatr jest miejscem nikomu niepotrzebnym...nic by się złego nie stało, gdyby go nie było...nikt by nie czuł straty...nikt by nie płakał...nikt by nie cierpiał...w bezsensie uczuć wrócę do domu...
...nie ma Ciebie...Ciebie nie ma...
...i poudaję życie codzienne, życie normalne...z obiadem i wyjściem na spacer z psem w tle...
...i tylko gdy mówisz "kopcie" czuje sie jak człowiek...ja też "kopcie"...
...potem znów, jak w nawracającym śnie pojadę autobusem..latynowskie rytmy...wodospady..teatr...cierpieć...
...a w głowie?...co w głowie?...w głowie poszukiwania sensu, niepotrzebne...bo po prostu trzeba żyć... i cieszyć się i śmiać...z czego?...z czego się śmiejecie? sami z siebie się śmiejecie...
...a Ciebie nie ma, choć w tłoku życia udaje nam się spotkać ukradkiem...i patrzeć na siebie i śledzić postępy starości na twarzach, wspominać i dotykać niepewnie...jak za pierwszym razem...