sobota, 29 listopada 2008
czwartek, 23 października 2008
o wczorajszym wzruszeniu...
...i zaskoczeniu zarazem...zamiast wtopić się w Siekierezady świat obejrzałam po raz kolejny wajdowskie dzieło z 1976 roku..."Człowiek z marmuru"... melancholia i smutek i tytułowe wzruszenie mnie dopadło po projekcji... dlaczego? byłam zaskoczona...sobą, swoja reakcja, emocjami...dlaczego?
...Mateusz Birkut...człowiek który wierzył za bardzo...w jego oczach nadzieja na lepsze jutro socjalistycznej Polski Ludowej...
..bez cienia sarkazmu, bez chwili wahania walczy o idee, w które wierzy na przekór ludziom i zakłamaniu systemu, w którym żyje i pracuje...
...dopadły mnie refleksje nad ojczyzną...jeszcze nie taką odległą...ojczyzna , która do dziś zbiera żniwo tamtych czasów...Poznań 56' , Gdańsk 71', stan wojenny...odwilż i dziś znów twarze nalane tłuszczem i i żądne władzy i pieniędzy...biedna ta nasza kraina Lecha...
..."Człowiek z marmuru"...pomieszanie dokumentu z kronikami filmowymi i życiem kobiety usiłującej strzępy czyjegoś życia zlepić w całość...
...piszę bezładnie...
...nie mogę napisać tego co czuję...
...nie umiem..
...mam mętlik w głowie i nie potrafię zebrać myśli...
...może tak...
...wczoraj oglądałam ten film, jakbym widziała go po raz pierwszy, docierały do mnie niuanse, przesłania, potrzeby, uczucia, płakałam z radości ,że rozumiem i ze smutku nad losem Mateusza...ze smutku nad utraconymi marzeniami i zawaleniem się ideałów...
...może praca nad "Brygadą szlifierza Karhana" powoduje, że jestem wyczulona na klimaty socjalistycznej nadwiślańskiej krainy...na ludzi, którzy po zwycięstwie nad hitleryzmem zaczęli z nadzieją nowe życie...i kładli w zapale 30 tysięcy cegieł w ciagu jednej zmiany i szlifowali czopy tłokowe w 6 minut bez użycia bezkłówki...
..o latach 40' i 50' myślałam zawsze z przymrużeniem oka, z lekkim uśmiechem sarkazmu na ustach, z pukaniem sie w czoło .." co wyście robili, towarzysze?"...dziś wiem, że oni nie mieli wtedy poczucia beznadziei i głupoty, która dopiero objawiła historia...wrecz przeciwnie...oni wierzyli, chcieli, mięli zapał, walczyli...i tym bardziej jest to przerażające...

Mateuszu...przodowniku pracy, marzycielu...wiem o co Ci chodziło...o miasta i domy i spokój i radość i szczęście i o ludzi i w nich pokładanie zaufania i nadziei...i wiem dlaczego już nie śmieszy mnie zapał, z którym pracowałeś i uśmiech satysfakcji po skończonej robocie...
...a tak przy okazji...znów zaczął mi sie podobać Jerzy Radziwiłłowicz.. : ) ....
...Mateusz Birkut...człowiek który wierzył za bardzo...w jego oczach nadzieja na lepsze jutro socjalistycznej Polski Ludowej...

...dopadły mnie refleksje nad ojczyzną...jeszcze nie taką odległą...ojczyzna , która do dziś zbiera żniwo tamtych czasów...Poznań 56' , Gdańsk 71', stan wojenny...odwilż i dziś znów twarze nalane tłuszczem i i żądne władzy i pieniędzy...biedna ta nasza kraina Lecha...
..."Człowiek z marmuru"...pomieszanie dokumentu z kronikami filmowymi i życiem kobiety usiłującej strzępy czyjegoś życia zlepić w całość...
...piszę bezładnie...
...nie mogę napisać tego co czuję...
...nie umiem..
...mam mętlik w głowie i nie potrafię zebrać myśli...
...może tak...
...wczoraj oglądałam ten film, jakbym widziała go po raz pierwszy, docierały do mnie niuanse, przesłania, potrzeby, uczucia, płakałam z radości ,że rozumiem i ze smutku nad losem Mateusza...ze smutku nad utraconymi marzeniami i zawaleniem się ideałów...
...może praca nad "Brygadą szlifierza Karhana" powoduje, że jestem wyczulona na klimaty socjalistycznej nadwiślańskiej krainy...na ludzi, którzy po zwycięstwie nad hitleryzmem zaczęli z nadzieją nowe życie...i kładli w zapale 30 tysięcy cegieł w ciagu jednej zmiany i szlifowali czopy tłokowe w 6 minut bez użycia bezkłówki...
..o latach 40' i 50' myślałam zawsze z przymrużeniem oka, z lekkim uśmiechem sarkazmu na ustach, z pukaniem sie w czoło .." co wyście robili, towarzysze?"...dziś wiem, że oni nie mieli wtedy poczucia beznadziei i głupoty, która dopiero objawiła historia...wrecz przeciwnie...oni wierzyli, chcieli, mięli zapał, walczyli...i tym bardziej jest to przerażające...

Mateuszu...przodowniku pracy, marzycielu...wiem o co Ci chodziło...o miasta i domy i spokój i radość i szczęście i o ludzi i w nich pokładanie zaufania i nadziei...i wiem dlaczego już nie śmieszy mnie zapał, z którym pracowałeś i uśmiech satysfakcji po skończonej robocie...
...a tak przy okazji...znów zaczął mi sie podobać Jerzy Radziwiłłowicz.. : ) ....
środa, 22 października 2008
o ot tak
...sobie połaziłam po ulicach miasta i przyglądałam się jesiennym ludziom wśród jesiennych kamienic, ulic zatłoczonych samochodami i uśmiechnęłam się kilka razy do zaskoczonych moim uśmiechem ludzi...i chociaż dzień wcale nie zapowiadał się na szczególnie radosny to jakoś, jakoś dobrze mi...zapach placków z jabłkami miesza się z zapachem kadzidełka...co najdziwniejsze na jutro zachowałam jeszcze trochę pogody ducha i hartu jakże mi czasem niezbędnych...żeby nie płakać i nie rozklejać się jak mokra tektura...chciałabym się nocą ciemną przytulić do Stachury...zapomniałam o nim na wiele lat a dziś woła na mnie z półki...i ot tak...ot tak dzisiaj sobie...ot tak sobie dzisiaj żyję...bez napięć i smutków...a, jeszcze zrobiłam dobry uczynek też ot tak...życie mogłoby być więcej ot tak i z uśmiechem...żeby się tak nie nadymać i nie sztywnieć każdego poranka po otwarciu oczu...
wszystko jest w mojej głowie...
świat filtruję przez samą siebie
dobre samopoczucie nie zależy od pogody
piękno, brzydota to tylko projekcje mojego umysłu
wszystko jest w mojej głowie...
wszystko jest w mojej głowie...
świat filtruję przez samą siebie
dobre samopoczucie nie zależy od pogody
piękno, brzydota to tylko projekcje mojego umysłu
wszystko jest w mojej głowie...
wtorek, 21 października 2008
o moralniaku
...no i tak...wrażlimóżdżek, boliduszka..a tu proszę...bluzgi, chlanie, wulgarność...wyszło szydło z worka jak mawiają starzy górale...
...czasem tak jest że potrzebuje w odmęty poniewierki się zanurzyć i babrać się na dnie samym...
...czasem jest tak, że marzę o najgorszościach świata...chce poczuć się owieczkowo i żeby ktoś po mnie wrócił jak Zbawiciel i zagarnął do stada..może to właśnie dokładnie o to chodzi, żebym poczuła się potrzebna..nie wiem....może mam dość odpowiedzialności, codzienności i grzeczności...i w prostacki sposób folguje stworom z czarnych zakamarków ciałoumysłowych...wypełzają potwory i chichrzą się i pokrzykują i piją...
...chciałam dzis umieścić na blogu pieśń Marii Peszek "Marznę bez Ciebie"...ale niestey...po kilku próbach dałam za wygraną...
...czasem tak jest że potrzebuje w odmęty poniewierki się zanurzyć i babrać się na dnie samym...
...czasem jest tak, że marzę o najgorszościach świata...chce poczuć się owieczkowo i żeby ktoś po mnie wrócił jak Zbawiciel i zagarnął do stada..może to właśnie dokładnie o to chodzi, żebym poczuła się potrzebna..nie wiem....może mam dość odpowiedzialności, codzienności i grzeczności...i w prostacki sposób folguje stworom z czarnych zakamarków ciałoumysłowych...wypełzają potwory i chichrzą się i pokrzykują i piją...
...chciałam dzis umieścić na blogu pieśń Marii Peszek "Marznę bez Ciebie"...ale niestey...po kilku próbach dałam za wygraną...
niedziela, 19 października 2008
o... ja pierdolę
...dawno się nie czułam tak w kurwę samotna...
...muzyka z Matrixa niepokoi ślimaki w uszach...
..najwyżej ogłuchnę...
...du...
...du hast...
...muzyka z Matrixa niepokoi ślimaki w uszach...
..najwyżej ogłuchnę...
...du...
...du hast...
o pijaństwie
brak zahamowań
marzenia na wierzchu
nerwy w uśpieniu
seks lekarstwem na wszystko
zajebiście głośna muza przyjacielem
piwo w szklance niedopite nadzieją
papieros
na balkonie
i mocz
na chodniku
nie dziwi nic
i on
nieznany
i można wszystko
nie dziwi nic
marzenia na wierzchu
nerwy w uśpieniu
seks lekarstwem na wszystko
zajebiście głośna muza przyjacielem
piwo w szklance niedopite nadzieją
papieros
na balkonie
i mocz
na chodniku
nie dziwi nic
i on
nieznany
i można wszystko
nie dziwi nic
...o samopoczuciu...
Metallica > Black Album > Nothing Else Matters
Nothing Else Matters
Nic innego się nie liczy
Jesteśmy sobie tak bliscy
Niezależnie od tego, jaka odległość nas dzieli
Nasze serca nie mogą już sobie więcej ofiarować
Ufać będziemy sobie zawsze
I nic innego się nie liczy
Nigdy nie otwierałem się w ten sposób
Ale to przecież my decydujemy jak chcemy przeżyć życie
Tego wszystkiego nie mówię ot tak sobie
Nic innego się nie liczy
Szukam ufności i znajduję ją w tobie
Każdy dzień odkrywa dla nas coś nowego
Umysły nasze są otwarte na odmienny punkt widzenia
I nic innego się nie liczy
Nigdy nie dbałem o to, co oni robią
I nie dbałem o to co wiedzą
Bo wiem, że
Jesteśmy sobie tak bliscy...
Nigdy nie dbałem o to, co oni robią...
Nigdy nie otwierałem się w ten sposób
Ale to przecież my decydujemy jak chcemy przeżyć życie
Tego wszystkiego nie mówię ot tak sobie
Szukam ufności i znajduję ją w tobie...
Nigdy nie dbałem o to, co oni mówią
Nigdy nie dbałem o to, w co grają
Nigdy nie dbałem o to, co robią
I nie dbałem o to co wiedzą
Bo wiem, że
Jesteśmy sobie tak bliscy...
Podyskutuj na forum o Metallica So close no matter how far
Couldn't be much more from the heart
Forever trusting who we are
And nothing else matters
Never opened myself this way
Life is ours, we live it our way
All these words I don't just say
And nothing else matters
Trust I seek and I find in you
Every day for us something new
Open mind for a different view
And nothing else matters
Never cared for what they do
Never cared for what they know
But I know
So close no matter how far
Couldn't be much more from the heart
Forever trusting who we are
And nothing else matters
Never cared for what they do
Never cared for what they know
But I know
Never opened myself this way
Life is ours, we live it our way
All these words I don't just say
Trust I seek and I find in you
Every day for us something new
Open mind for a different view
And nothing else matters
Never cared for what they say
Never cared for games they play
Never cared for what they do
Never cared for what they know
And I know
So close no matter how far
Couldn't be much more from the heart
Forever trusting who we are
No nothing else matters
o rozczarowaniu
ranki budzą mnie nadzieją na uśmiech
zanim otworzę oczy, jeszcze w półśnie
wydaje mi się , że zaczynam żyć
i wtedy, gdy już cień uśmiechu błąka mi się po twarzy
słyszę krzyk i płacz
udaję, że śpię i szykuję się do ataku
zapominam sny, pościel staje się zimna jak lód
mięśnie sztywnieją w bezruchu
nie mogę oddychać
gardło mnie boli od niewypowiedzianych jeszcze klątw i bluźnierstw
prędzej czy później wyrzygam je z siebie
w spazmach bezradności
złości
razem ze łzami wypłyną na świat
czarne i gęste jak smoła
zbiorę się dopiero w autobusie
starając się myśleć tylko o przyszłości
tej najbliższej
i nic nie zmieni się
i nic nie uda się
i nic się już nie ułoży
tak jak powinno
za dużo słów
za dużo gniewu
za długo
kula z ognia ciężka jak ołów
w brzuchu
nie pozwala iść naprzód
z podniesionym czołem
jasnym okiem
wyprostowanym karkiem
z miejsca na miejsce
powłócząc nogami
przemierzam życie
na nogach jak z waty
ze strachu
z niepewności
z braku zaufania
z samotności
wśród ludzi
i tak mi szkoda czasu
i tak mi szkoda czasu
a on płynie nieustannie
i marnuje się
i marnuje się
i płynie bez litości
marzy mi się
spokój
brak strachu
pewność zapewnień
łagodność
nie mogę całe życie udawać
że się nic złego nie dzieje
że się nie boję
zanim otworzę oczy, jeszcze w półśnie
wydaje mi się , że zaczynam żyć
i wtedy, gdy już cień uśmiechu błąka mi się po twarzy
słyszę krzyk i płacz
udaję, że śpię i szykuję się do ataku
zapominam sny, pościel staje się zimna jak lód
mięśnie sztywnieją w bezruchu
nie mogę oddychać
gardło mnie boli od niewypowiedzianych jeszcze klątw i bluźnierstw
prędzej czy później wyrzygam je z siebie
w spazmach bezradności
złości
razem ze łzami wypłyną na świat
czarne i gęste jak smoła
zbiorę się dopiero w autobusie
starając się myśleć tylko o przyszłości
tej najbliższej
i nic nie zmieni się
i nic nie uda się
i nic się już nie ułoży
tak jak powinno
za dużo słów
za dużo gniewu
za długo
kula z ognia ciężka jak ołów
w brzuchu
nie pozwala iść naprzód
z podniesionym czołem
jasnym okiem
wyprostowanym karkiem
z miejsca na miejsce
powłócząc nogami
przemierzam życie
na nogach jak z waty
ze strachu
z niepewności
z braku zaufania
z samotności
wśród ludzi
i tak mi szkoda czasu
i tak mi szkoda czasu
a on płynie nieustannie
i marnuje się
i marnuje się
i płynie bez litości
marzy mi się
spokój
brak strachu
pewność zapewnień
łagodność
nie mogę całe życie udawać
że się nic złego nie dzieje
że się nie boję
poniedziałek, 6 października 2008
o dniu powszednim
...dobiję się lampką czerwonego wina i jakoś dotrwam do rana w letargu...nie przyśni mi się nic...obudzi mnie turkot tramwaju, co z zajezdni na miasto rusza w ludzi z zaspanym motorniczym w środku...już nie zasnę...świt podniesie mnie z pościeli ... pójdę po świeży chleb, pachnący dłońmi piekarza...pokłonię się wracającym z imprez i szwaczkom ,co na akord wycinają wkładki do butów...zrobię sobie twarz korzystając z odrobiny tuszu i szminki...ubiorę sie w perfumy i dżinsy...ruszę do pracy gotowa na wszystko..w końcu za to mi płacą...w autobusie nieuśmiechniętych ludzi ze słuchawkami w uszach ponaglę wyobraźnię latynowskimi rytmami...ciepło piasku, chłód wodospadów, taniec wachlarza na tle twarzy śniadej i niebezpiecznej...
...Janie Sebastianie...pojawiasz sie w momentach, w których potrzebuje Cie najbardziej...każdy mężczyzna powinien mieć takie wyczucie...
...wyjdę z pracy...szczęśliwie zmęczona... pomyślę, że robię coś twórczego...zanim nie zdam sobie sprawy z tego, że wszystko już było i że teatr jest miejscem nikomu niepotrzebnym...nic by się złego nie stało, gdyby go nie było...nikt by nie czuł straty...nikt by nie płakał...nikt by nie cierpiał...w bezsensie uczuć wrócę do domu...
...nie ma Ciebie...Ciebie nie ma...
...i poudaję życie codzienne, życie normalne...z obiadem i wyjściem na spacer z psem w tle...
...i tylko gdy mówisz "kopcie" czuje sie jak człowiek...ja też "kopcie"...
...potem znów, jak w nawracającym śnie pojadę autobusem..latynowskie rytmy...wodospady..teatr...cierpieć...
...a w głowie?...co w głowie?...w głowie poszukiwania sensu, niepotrzebne...bo po prostu trzeba żyć... i cieszyć się i śmiać...z czego?...z czego się śmiejecie? sami z siebie się śmiejecie...
...a Ciebie nie ma, choć w tłoku życia udaje nam się spotkać ukradkiem...i patrzeć na siebie i śledzić postępy starości na twarzach, wspominać i dotykać niepewnie...jak za pierwszym razem...
...Janie Sebastianie...pojawiasz sie w momentach, w których potrzebuje Cie najbardziej...każdy mężczyzna powinien mieć takie wyczucie...
...wyjdę z pracy...szczęśliwie zmęczona... pomyślę, że robię coś twórczego...zanim nie zdam sobie sprawy z tego, że wszystko już było i że teatr jest miejscem nikomu niepotrzebnym...nic by się złego nie stało, gdyby go nie było...nikt by nie czuł straty...nikt by nie płakał...nikt by nie cierpiał...w bezsensie uczuć wrócę do domu...
...nie ma Ciebie...Ciebie nie ma...
...i poudaję życie codzienne, życie normalne...z obiadem i wyjściem na spacer z psem w tle...
...i tylko gdy mówisz "kopcie" czuje sie jak człowiek...ja też "kopcie"...
...potem znów, jak w nawracającym śnie pojadę autobusem..latynowskie rytmy...wodospady..teatr...cierpieć...
...a w głowie?...co w głowie?...w głowie poszukiwania sensu, niepotrzebne...bo po prostu trzeba żyć... i cieszyć się i śmiać...z czego?...z czego się śmiejecie? sami z siebie się śmiejecie...
...a Ciebie nie ma, choć w tłoku życia udaje nam się spotkać ukradkiem...i patrzeć na siebie i śledzić postępy starości na twarzach, wspominać i dotykać niepewnie...jak za pierwszym razem...
wtorek, 30 września 2008
o pełzaniu
...hmmm...przebrani w ciuchy dalekie od tych, w których mozna na salony ruszyć i w tan...czyli krótko mówiąc w dresy i podkoszulki tudziez w bluzy, kładziemy się na podłodze i z zamkniętymi oczami ,wspominając najsmaczniejsze chwile naszego życia, oddychamy...równo i spokojnie...wszystkimi częściami ciała...najbardziej lubię oddychać miednicą...następnie, przeciągając się i ziewając obficie zaczynamy przetaczać się wokół własnej osi...zawroty głowy okrutne, do mdłości...potem wyobrażając sobie, że oprócz rąk i nóg, których jak dobrze policzyłam jest po parze, głowa i dupa to również kończyny...poruszamy sie, jak nam w duszy zagra...jak nam ciało podpowie...jaki mamy nastrój...kiedy spotykamy się na drodze naszych gestów, wchodzimy w surrealistyczne interakcje...oplatamy się wzajemnie i pełzamy i przeciskamy i przytulamy i dotykamy...odpychamy...wszystko przy dźwiękach muzyki...czasem agresywnej, czasem łagodnej jak wiatr w trzcinach, wiatr w trzcinach, wiatr w trzcinach...dość niewygodna zbitka dykcyjna...następnie powoli, bez pośpiechu...z parteru przechodzimy do pozycji stojącej, przeżywając swoistą ewolucję gatunku ludzkiego...podważaną bezskutecznie przez profesora Macieja Giertycha...potem chodzimy, biegamy, rozciągamy się wzajemnie, łapiemy kontakt wzrokowy...motywowany, intencyjny, emocjonalny...przechodzimy do synchronizowanych układów i działań, które w mniejszym lub większym stopniu wchodzą do realizowanego przedsięwzięcia...trudno o tym pisać...za każdym razem inaczej wygląda poszukiwanie możliwości ciała i jego wymowności...niewerbalnego kontaktu z otoczeniem, kontaktu świadomego, prostego, jasnego, odczytywalnego...nie wiem czy istnieje takie słowo...to tyle o pełzaniu...
środa, 10 września 2008
o pracy
...zmęczona brakiem kultury kierowców, tłokiem przechodniów i smogiem, który wdziera się do płuc przy każdym wdechu, docieram do budynku, którego jedyną ozdobą jest napis
" Żydzew" misternie sprayem, w ciemnościach nocy stworzony dłońmi miejcowych dzieciaków, którzy na oczy nie widzieli ani Żyda ani dobrego piłkarza...rower, który pozwala mi pokonać odchłanie miasta, parkuje w przedsionku miejsca mojej pracy...to nowe miejsce...niespokojne jeszcze od długotrwałej, nieznośnej nieobecności ludzi, chłodne i mroczne...idealne...miejsce, które pamięta akademie ku czci kontrolerów biletów, spotkania pracowników kolei państwowych, zabawy choinkowe dla dzieci zawiadowców i pań zapowiadajacych odjazdy i przyjazdy pociągów...pije kawę z panią Ewą, sprzątaczką i czekam na ludzi, z którymi przeniosę się w inne przestrzenie, wymiary, pokłady świadomości...
...żeby wprowadzic sie w odpowiedni nastrój, w ciemnej, rozległej sali pomalowanej od sufitu do podłogi na czarno oglądamy Felliniego " A statek płynie "...bas śpiewa do kury, prochy diwy operowej rozsypują się po wodach oceanu, ocean jest z folii...rozmawiamy...o bezkłowej szlifierce...o wydajności pracy...palimy papierosy w pokoju obok...pije miętę, zapach rozchodzi się po całym budynku...ogladamy Chaplina...rozmawiamy w ciemnościach...w końcu przychodzi czas na Polską Kronikę Filmową...wspomnienie groźno-śmiesznej przeszłosci narodów ogarnietych szałem socrealizmu, komunizmu, tyranizmu, głupoty, ludzkich tragedii, zwykłego życia w zwyklych kolejkach, ideologii, propagandy, norm w fabrykach... rozmawiamy o przeszlosci naszego kraju...i zmianach na i nie na lepsze...
...rozchodzimy sie do domów, sklepów, barów, dzieci...zjeść, pomieszkać, spać, wyprowadzic psy na spacer i odebrać ze szkoły dzieci...rozchodzimy się po to, by znow późnym popołudniem spotkać się znów...
...i znów w ciemnej i chłodnej sali zbieramy się jak członkowie sekty, wyznawcy nieznanego Boga...godzina ćwiczeń...turlamy się, tarzamy, dotykamy, przeciagamy...śmiejemy...śmiejemy...śmiejemy...zmęczeni siadamy i rozmawiamy...otwieramy teksty...miedzy słowami doszukujemy się sensów nieodkrytych, nieznanych wartości, zagadek, powodów, przyczyn, intencji...czytamy...czytamy...mówimy...porywa nas do ruchu...nieporadne działania i gesty wydobywają się nam z ciał, poszukujemy...w dłoniach, nogach, głosach, sercach, duszach...prawdy, która sprawi, że nam uwierzysz...
...jutro znów sie spotkamy...
...w nocy mrokach, w autobusie moja pełna form i konwencji głowa kiwa się siłą bezwładu i zmęczenia...
...zasypiam w chłodnej pościeli z tekstem w ręku...
" Żydzew" misternie sprayem, w ciemnościach nocy stworzony dłońmi miejcowych dzieciaków, którzy na oczy nie widzieli ani Żyda ani dobrego piłkarza...rower, który pozwala mi pokonać odchłanie miasta, parkuje w przedsionku miejsca mojej pracy...to nowe miejsce...niespokojne jeszcze od długotrwałej, nieznośnej nieobecności ludzi, chłodne i mroczne...idealne...miejsce, które pamięta akademie ku czci kontrolerów biletów, spotkania pracowników kolei państwowych, zabawy choinkowe dla dzieci zawiadowców i pań zapowiadajacych odjazdy i przyjazdy pociągów...pije kawę z panią Ewą, sprzątaczką i czekam na ludzi, z którymi przeniosę się w inne przestrzenie, wymiary, pokłady świadomości...
...żeby wprowadzic sie w odpowiedni nastrój, w ciemnej, rozległej sali pomalowanej od sufitu do podłogi na czarno oglądamy Felliniego " A statek płynie "...bas śpiewa do kury, prochy diwy operowej rozsypują się po wodach oceanu, ocean jest z folii...rozmawiamy...o bezkłowej szlifierce...o wydajności pracy...palimy papierosy w pokoju obok...pije miętę, zapach rozchodzi się po całym budynku...ogladamy Chaplina...rozmawiamy w ciemnościach...w końcu przychodzi czas na Polską Kronikę Filmową...wspomnienie groźno-śmiesznej przeszłosci narodów ogarnietych szałem socrealizmu, komunizmu, tyranizmu, głupoty, ludzkich tragedii, zwykłego życia w zwyklych kolejkach, ideologii, propagandy, norm w fabrykach... rozmawiamy o przeszlosci naszego kraju...i zmianach na i nie na lepsze...
...rozchodzimy sie do domów, sklepów, barów, dzieci...zjeść, pomieszkać, spać, wyprowadzic psy na spacer i odebrać ze szkoły dzieci...rozchodzimy się po to, by znow późnym popołudniem spotkać się znów...
...i znów w ciemnej i chłodnej sali zbieramy się jak członkowie sekty, wyznawcy nieznanego Boga...godzina ćwiczeń...turlamy się, tarzamy, dotykamy, przeciagamy...śmiejemy...śmiejemy...śmiejemy...zmęczeni siadamy i rozmawiamy...otwieramy teksty...miedzy słowami doszukujemy się sensów nieodkrytych, nieznanych wartości, zagadek, powodów, przyczyn, intencji...czytamy...czytamy...mówimy...porywa nas do ruchu...nieporadne działania i gesty wydobywają się nam z ciał, poszukujemy...w dłoniach, nogach, głosach, sercach, duszach...prawdy, która sprawi, że nam uwierzysz...
...jutro znów sie spotkamy...
...w nocy mrokach, w autobusie moja pełna form i konwencji głowa kiwa się siłą bezwładu i zmęczenia...
...zasypiam w chłodnej pościeli z tekstem w ręku...
czwartek, 7 sierpnia 2008
sobota, 2 sierpnia 2008
o lubieniu
...lubię truskawki cierpko-słodkie z pierwszej połowy czerwca...
...lubię zupę pomidorową z ryżem na koncentracie...
...lubię szampana w pałacowych marmurach w sukni czarnej, długiej do ziemi, z głębokim dekoltem...
...lubię piwo z sokiem imbirowym w pubie zadymionym bluesem...
...lubię czarne szpilki i glany z czerwonymi sznurówkami...noszę je na zmianę...
...lubię jeziora głębokie dotykać...
...lubię góry wysokie oglądać...
...lubię sweter rozciągnięty częstotliwością noszenia wieczorem zimowym czuć na plecach...
...lubię letnią sukienkę w kwiaty przed kolano...nie czuć wcale...
...lubię dotyk powolny i delikatny chłodnych dłoni kochanka na skórze...
...lubię namiętność gorącą, bolesną, która nie ma nic wspólnego z czułością...
...lubię płakać nad marnością człowieka...
...lubię uśmiechać się do nieskończoności wszechświata...
...lubię robić zdjęcia moim dzieciom i mroczno-pięknym miejscom i zjawiskom...
...lubię moją pracę...
...lubię myśleć o tym kim mogłabym być, gdybym nie była tym kim jestem...
...lubię myśleć...
...lubię zapominać i pamiętać...
...lubię żyć...
...lubię myśleć o śmierci...
Ciebie lubię
bo lubisz to co ja
a może nie przeszkadza Ci to
że lubię to co lubię
o psiej wrażliwości
...zbliża sie koniec dnia nad jeziorem...chłód nadchodzącego wieczoru wygania z plaży niedzielnych wczasowiczów, którzy bezkarkami i opasłobrzuchami wygniatali doły w piasku...nawąchali sie dymu z grilla i zapachu piwa z puszek...ostatniego spoczynku dla oszalałych os...wykapali dzieci w wodzie pachnacej mułem i głebiną znaną nielicznym...w odruchu władców wszechświata zmuszają do słuchania muzyki płynącej z głośników samochodowych... z okrzykiem w oczach :"my tu jeszcze wrócimy!" straszą dzieci ptaków niespokojnych...niepewnych jutra...na piasku zapomniane kółko dmuchane i ślady pożartych zwierząt upieczonych kapiących tłuszczem po brodach...
...zapada cisza nad jeziorem...z trzcin wypełzają czujne zaskrońce...z sitowia wypływaja krzyżówki i perkozy...zmącona setkami nóg woda robi sie coraz przejrzystrza...oddycha znów swoim rytmem...wiatr przynosi zachód słońca nad jeziorem...
...wtedy powoli i spokojnie, rozgrzane i zbyt mocno opalone ciało zanurzam w chłód wody i pływam...z zamkniętymi oczami...kładę się na plecach i pozwalam sobie opaść jak najgłębiej...do dna...plecami dotykam szorstkich roślin podwodnych, które chronią świeżo złożoną ikrę okonia ...drapieżnika bezwzględnego...dla płotek i uklei...srebrzacych się ławicami tuż pod taflą...brakuje mi tchu...wracam na powierzchnię...
...na brzegu jeziora , na wysepce z piasku siedzi mój pies i patrzy na zachodzące słońce...
...nadchodzi burza...
...zapada cisza nad jeziorem...z trzcin wypełzają czujne zaskrońce...z sitowia wypływaja krzyżówki i perkozy...zmącona setkami nóg woda robi sie coraz przejrzystrza...oddycha znów swoim rytmem...wiatr przynosi zachód słońca nad jeziorem...
...wtedy powoli i spokojnie, rozgrzane i zbyt mocno opalone ciało zanurzam w chłód wody i pływam...z zamkniętymi oczami...kładę się na plecach i pozwalam sobie opaść jak najgłębiej...do dna...plecami dotykam szorstkich roślin podwodnych, które chronią świeżo złożoną ikrę okonia ...drapieżnika bezwzględnego...dla płotek i uklei...srebrzacych się ławicami tuż pod taflą...brakuje mi tchu...wracam na powierzchnię...
...na brzegu jeziora , na wysepce z piasku siedzi mój pies i patrzy na zachodzące słońce...
...nadchodzi burza...
niedziela, 20 lipca 2008
o deszczu
...Bóg popłakał się nad moim miastem...
...w skrawek nocnego nieba wydmuchuje nos...
...szlocha nad pustymi ulicami, jak każdy, w takiej chwili, chce być sam...
...motorniczy zjeżdżających do zajezdni tramwai są jedynymi świadkami tej doniosłej chwili...
...Bóg smuci się nad moim miastem...
...patrzy zapuchniętymi oczami na śpiących pod murami ruder, moknących w strugach Jego łez, drobnych pijaczków sobotnich, co nie mają głowy ani do alkoholu...ani do życia...
...Bóg lituje się sam nad sobą i małodusznie rozmyśla o zniebazstąpieniu...
...Bóg patrzy na mnie...
...bezgłośny szloch szarpie jego boskim torsem...
...pada deszcz nad moim miastem...
...prosto w serce...
...celnym strzałem...
...pada deszcz...
...w skrawek nocnego nieba wydmuchuje nos...
...szlocha nad pustymi ulicami, jak każdy, w takiej chwili, chce być sam...
...motorniczy zjeżdżających do zajezdni tramwai są jedynymi świadkami tej doniosłej chwili...
...Bóg smuci się nad moim miastem...
...patrzy zapuchniętymi oczami na śpiących pod murami ruder, moknących w strugach Jego łez, drobnych pijaczków sobotnich, co nie mają głowy ani do alkoholu...ani do życia...
...Bóg lituje się sam nad sobą i małodusznie rozmyśla o zniebazstąpieniu...
...Bóg patrzy na mnie...
...bezgłośny szloch szarpie jego boskim torsem...
...pada deszcz nad moim miastem...
...prosto w serce...
...celnym strzałem...
...pada deszcz...
Subskrybuj:
Posty (Atom)